Autor:

2016-09-16, Aktualizacja: 2016-09-19 13:00

Rodzina Beksińskich nie była przeklęta

- Beksiński nie był dziwakiem. Był szalonym egocentrykiem, całe życie rodziny się na nim skupiało – a właściwie na jego sztuce - mówi Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku (w którym znajduje się największa kolekcja dzieł Zdzisława Beksińskiego) oraz konsultant filmu "Ostatnia rodzina" o życiu malarza i jego bliskich.

30 września na ekrany kin w Polsce wejdzie film "Ostatnia rodzina", opowiadający o życiu rodziny słynnego malarza - Zdzisława Beksińskiego (w tej roli Andrzej Seweryn). Artysta w 2005 r. został brutalnie zamordowany w swoim mieszkaniu w Warszawie. Sześć lat wcześniej jego syn, Tomasz Beksiński, znany dziennikarz muzyczny i tłumacz z języka angielskiego filmów o Jamesie Bondzie oraz produkcji grupy Monty Pythona, popełnił samobójstwo. O losach rodziny Beksińskich i samym malarzu rozmawialiśmy z Wiesławem Banachem, historykiem sztuki i konstultantem filmu "Ostatnia rodzina".

Oglądał Pan już film „Ostatnia rodzina” o rodzinie Beksińskich?

Widziałem wersję roboczą. Byłem konsultantem filmu, więc oglądałem go w pewnym napięciu. Z przeświadczeniem, że muszę wyłowić rzeczy, które nie powinny się tam znaleźć, bo nie były związane z tą rodziną. Byłem blisko tych spraw, znałem Beksińskich, więc nie mogłem tego obejrzeć na chłodno, jak zwykły widz. Dlatego teraz z niecierpliwością czekam na premierę. Tym bardziej, że pierwsze recenzje „Ostatniej rodziny” są entuzjastyczne.



© JOANNA URBANIEC GAZETA KRAKOWSKA


Wiesław Banach, dyrektor MUZEUM HISTORYCZNEGO W SANOKU

Postać Zdzisława Beksińskiego obrosła wieloma mitami. Ludzie często postrzegali malarza przez pryzmat jego mrocznej, niepokojącej sztuki. Nie miał Pan obaw, że film powieli te opinie?

Z jednej strony człowiek chciałby, żeby film był jak najbardziej wierny rzeczywistości. Z drugiej wiemy, że to niemożliwe. To nie jest kolejny dokument o znanym malarzu, tylko artystyczne dzieło, film na podstawie życia rodziny Beksińskich, na podstawie faktów, ale zarazem z możliwością „rzeczywistości filmowej”. I chyba właśnie dlatego ten film się podoba, bo nie jest dokumentem, tylko ma pewien uniwersalny przekaz. Opowiada o rodzinie, która jak wiele innych ma swoje problemy. Podglądamy jej intymne życie, jej codzienność. Nawet jeśli w filmie mamy sceny, które wydarzyły się naprawdę, to nie byliśmy ich świadkami i musimy mieć świadomość, że twórcy filmu musieli je wyreżyserować według własnego odczucia.



Sam musiałem się uczyć podczas czytania scenariusza, że film fabularny nie jest dokumentem, tylko jakąś refleksją nad czyimś życiem, że twórcy muszą mieć swobodę w wykreowaniu postaci i przedstawieniu wątków. Musi być miejsce na kreację, a to, co zobaczymy na ekranie, nie będzie dokładnie tym co, my - świadkowie życia Beksińskich, widzieliśmy podczas naszych spotkań. Licentia poetica obowiązuje zarówno w powieściach, jak i w filmie.

Dla mnie osobiście to bardzo bolesne doświadczenie i szczerze mówiąc wolałbym, żeby jeszcze nie powstawały takie książki, jak „Beksińscy. Portret podwójny” Magdaleny Grzebałkowskiej, czy film fabularny o ich życiu. To wyciąganie na widok publiczny spraw intymnych. Z drugiej jednak strony, czy nie były one już upublicznione za życia rodziny, a zwłaszcza po śmierci Tomasza Beksińskiego? Czy Zdzisław (a w jakimś sensie także Tomasz) nie tworzyli nieskończonej ilości materiałów archiwalnych, nie życząc sobie, by po ich śmierci je zniszczono?
Ten dzień, w którym pojawiają się takie produkcje, musiał w końcu nadejść. Wołałbym tego nie doczekać, ale czytelnicy i widzowie sądzą inaczej.



© DAWID LUKASIK/POLSKA PRESS

Wystawa Beksińskiego w Kielcach

Znał Pan rodzinę Beksińskich od lat 70., teraz Pana muzeum w Sanoku opiekuje się spuścizną po malarzu. Czy odtwórcy głównych ról - Andrzej Seweryn i Aleksandra Konieczna - dobrze oddali charaktery Zdzisława i Zofii Beksińskich?

Te role na pewno są trafione. Z panem Andrzejem Sewerynem i panią Olą Konieczną przeprowadziliśmy mnóstwo rozmów na temat Beksińskich. Zrobiłem, co mogłem, żeby im pokazać tę sferę osobowościową, gesty, ruchy Zdzisława i Zofii. W naszych rozmowach jasno stawialiśmy jednak sprawę, że to musi być filmowa kreacja, że nie można ich zmałpować.

Z panem Andrzejem przegadaliśmy łącznie kilka dni. Przyjechał tu do nas do Sanoka. Zawsze był bardzo dobrze przygotowany do rozmowy, przychodził z zeszytem z notatkami, miał wiele pytań. Jeżeli natomiast chodzi o Tomka Beksińskiego, którego zagrał Dawid Ogrodnik, to trudno mi tę rolę pod tym kątem oceniać, bo po prostu słabo Tomka znałem, nasze drogi dość szybko się rozeszły, widywaliśmy się rzadko.


© Hubert Komerski/ mat. prasowe

Kadr z filmu "Ostatnia rodzina"

Reżyser filmu Jan. P. Matuszyński powiedział w jednym z wywiadów, że Andrzeja Seweryna i Zdzisława Beksińskiego łączy analityczne podejście do życia. Podobno aktor w scenariuszu zamieszczał różne notatki, daty…

Nie znam pana Seweryna tak dobrze, ale to ciekawa zbieżność. Zdzisław Beksiński już właściwie od lat 50. skrupulatnie dokumentował całe swoje życie, niemal dzień po dniu. To są setki nagrań, dokumentów…

Ciągle zastanawiał się nad śmiercią i przemijaniem. Może dokumentując codzienne życie, chciał w ten sposób zatrzymać czas? Oswoić przemijanie?

Coś w tym jest. Być może był to przejaw tej jego nadwrażliwości na przemijanie i stąd chęć uwiecznienia każdego momentu życia. Paniczny lęk, że po człowieku nic nie zostanie, ale też naiwna próba zapanowania nad przemijającym czasem.


© mat. pras./Muzeum Historyczne w Sanoku

Rodzina Beksinskich, 1961 r.


Beksiński chciał zostać filmowcem, ale jego ojciec uparł się, że powinien zdobyć „prawdziwy zawód”. Dlatego Zdzisław poszedł na architekturę, za którą nie przepadał.

To prawda, chciał zostać filmowcem. Nie mógł i stąd aparat fotograficzny stał się narzędziem zastępczym do „materializowania” artystycznych marzeń. Kiedy mógł sobie w końcu pozwolić na kamerę, Beksiński wypróbował wreszcie swoje możliwości. Od razu zrozumiał, że jest to sprzęt amatorski i do celów artystycznych nieprzydatny. Natomiast do dokumentacji kamera VHS i później cyfrówka były wystarczające. Patrząc na te nagrania widać jednak, że robił je facet, który znał się na rzeczy. Oprócz dobrego oka i świadomości komponowania kadrów wiedział na temat tych sprzętów niemal wszystko.
O nowej kamerze potrafił opowiadać godzinami, z takimi detalami, jakby to on był jej konstruktorem. Tym żył, to był jego świat.


Nagrywał wszystko i wszystkich. Nie ufał ludziom?

Raczej nie ufał własnej pamięci. Nagrywał na przykład rozmowy telefoniczne ze swoim marszandem Piotrem Dmochowskim, z którym zawarł bardzo uciążliwą umowę, którą potem chciał zerwać. Musiał więc dokumentować wszystkie rozmowy i listy. Chciał być wobec Dmochowskiego w porządku. Nie potrafił po prostu powiedzieć: „Mam cię w nosie!” i zerwać umowę, tylko przechodził niekończące się męki. A marzył tylko o tym, żeby wszyscy dali mu święty spokój.

Kiedy po śmierci malarza zaczął Pan zagłębiać się w te dokumenty, listy i nagrania, to coś Pana w nich zaskoczyło? Dowiedział się Pan czegoś nowego o Zdzisławie Beksińskim?

Właściwie to nie, bo znaliśmy się długo i spotykaliśmy przy różnych okazjach, więc osobowość Beksińskiego była mi dobrze znana. Ktoś mnie nawet kiedyś zapytał, czy nie bałem się czytać dzienników Beksińskiego, bo przecież mógł mi tam gdzieś przysolić. Nie! Nie bałem się, bo wiedziałem, jaki on jest. Dzienniki były tylko pewną kontynuacją, pogłębieniem codzienności. Był w nich szczery, ale rzadko pisał o kimś w sposób nieprzyjemny. Miał dużą wyrozumiałość dla innych.


© Hubert Komerski/ mat. prasowe

Kadr z filmu. Na zdjęciu Andrzej Seweryn w roli Zdzisława Beksińskiego i Dawid Ogrodnik, który zagrał syna malarza

W recenzjach filmu „Ostatnia rodzina” często pojawia się określenie, że to była rodzina „przeklęta”, nad którą ciążyło jakieś fatum. Myślał Pan tak kiedyś o tym?

Takie opinie krążą od dawna. Były tu u mnie w Sanoku jakieś ekipy filmowe i dziennikarze, którzy mówili o klątwie nad rodziną Beksińskich. Ale to nieprawda! To była normalna rodzina, która miała swoje problemy z synem i nie mogła wyprowadzić go z depresyjnych stanów. Pani Zosia umarła na tętniaka aorty jak wiele innych osób w tym kraju.
Tomasz popełnił samobójstwo, ale takie rzeczy się zdarzają. Zdzisław Beksiński został zamordowany, ale zabójstwa też się zdarzają. Beksińscy z pewnością nie żyli w strachu, że ciąży nad nimi jakaś klątwa.
Jest takie zdanie w dziennikach artysty, które to potwierdza:

„…chyba dobrze się stało, że umieramy w mojej rodzinie w takiej kolejności. Gdybym odszedł pierwszy, a teraz umarł Tomek, to dla Zosi byłoby to nieporównywalnie cięższe przeżycie niż dla mnie. Nie można sobie nawet wyobrazić jej cierpienia i zagubienia. Gdybyśmy umarli oboje, w dowolnej kolejności, to Tomek sam chyba nie dałby sobie rady ze swym życiem i światem realnym. Tak jak się stało, stało się najsprawiedliwiej i nie można uważać, że Bóg się na nas uwziął. Ja mam najgrubszą skórę i ja zostałem na deser…”


© ANNA KACZMARZ/POLSKAPRESS

Wystawa Zdzisława Beksińskiego w Krakowie

Malarz został zamordowany 21 lutego 2005 r. w swoim mieszkaniu w Warszawie. 19-letni zabójca, syn ludzi, którzy zajmowali się mieszkaniem Beksińskiego, zadał mu 17 ciosów nożem. Kiedy Pan po raz pierwszy o tym usłyszał, nie uwierzył Pan?

O jego śmierci powiedział mi burmistrz Sanoka. Nie mogłem w to uwierzyć, więc zadzwoniłem do Beksińskiego. Kiedy odebrał jego szwagier, wszystko stało się jasne. Nie mieściło mi się to po prostu w głowie, do tej pory zresztą tak jest.

Po śmierci artysty zrobił się straszny medialny szum. Pojawiło się wiele plotek i hipotez. Niektórzy twierdzili, że Beksiński sam upozorował swoje zabójstwo…

Robiono z niego satanistę, schizofrenika, homoseksualistę, sadomasochistę, wreszcie samobójcę, który zaaranżował własną śmierć. I mówiono to wszystko o człowieku, który tak bardzo kochał życie! Który nie chciał się pogodzić z tym, że kiedyś trzeba umrzeć.
Pojawiły się jakieś sadomaso-homoseksualne domysły, które były kompletną bzdurą. Nawet teraz, 11 lat po śmierci artysty, wciąż krąży o nim i jego rodzinie wiele plotek i mitów. Ktoś mi niedawno powiedział, że słyszał gdzieś, że syn Beksińskiego był narkomanem. No ale co można z takimi bzdurami zrobić?! Ludzie lubią wymyślać, a plotka żyje własnym życiem. Nie da się tego powstrzymać.



© mat. pras./Muzeum Historyczne w Sanoku

autor: Zdzisław Beksiński


Twórczość Beksińskiego była mocno krytykowana przez tzw. artystyczne środowisko. Wielu kolegów po fachu twierdziło, że to kicz. Beksiński czuł się niedoceniany?

Mieliśmy przed laty taką rozmowę, że ani w Muzeum Narodowym we Wrocławiu go nie ma, ani w Poznaniu. Nie wspominając o Warszawie.
Byli tacy, którzy widzieli w tej sztuce tylko kości i czaszki, tanią anegdotę, kiczowaty horror. Niewielu potrafiło dostrzec coś więcej - ten przejmujący egzystencjalny lęk i tajemnicę.
Zdzisław przyjmował tę krytykę z dużą pokorą, z całą swoją dobrotliwością. Ale wiem, że to go bolało. (Każdego by bolało). Pocieszałem go, że przyjdzie jeszcze czas na odbiorcę, który dostrzeże wartość tej sztuki. Nie wiem, czy mi wierzył.

Aleksandra Konieczna, która zagrała w filmie panią Zofię, powiedziała w jednym z wywiadów, że ludzie uważali Beksińskiego za dziwaka, a on był odpowiedzialny, pracowity, utrzymywał całą rodzinę… Stwierdziła, że chciałaby mieć takiego męża.

No i bardzo pięknie (śmiech). Beksiński nie był dziwakiem. Był szalonym egocentrykiem, całe życie rodziny się na nim skupiało – a właściwie nie na nim, tylko na jego sztuce lub całym procesie twórczym. Ale pani Zosia była osobą, która wierzyła w jego talent i uznawała, że trzeba się takiemu życiu podporządkować. Ona nie cierpiała z tego powodu, że wszystko kręci się wokół męża i syna. Z całą pewnością Beksińscy byli bardzo kochającym się małżeństwem.

Natomiast sam Zdzisław był serdecznym, miłym człowiekiem. Kiedy teraz odgrzebujemy w muzeum jakieś jego stare taśmy z nagraniami, to trudno powstrzymać wzruszenie. Bardzo go lubiłem. Na zawsze zapamiętam ten jego dobrotliwy uśmiech.

Beksiński nie lubił rozmawiać o swojej sztuce. Pan też nigdy nie komentował przy nim jego obrazów. Dlaczego?

W każdym razie robiłem to bardzo rzadko. Przyjeżdżałem do niego do domu, oglądałem obrazy i nic nie mówiłem. On patrzył na moje reakcje i z tego wyciągał jakieś wnioski. To była taka nasza niema, sekretna rozmowa. Beksiński nie lubił publicznych rozmów o swoich obrazach. Bał się, że to, co powie, zostanie później przetworzone, skrócone, wyjęte z kontekstu. Być może wynikało to też z tego, że olbrzymi procent jego twórczości rodził się z podświadomości i on sam musiałby wymyślać do swoich obrazów jakieś interpretacje. Po co? Obraz jest do oglądania nie do interpretacji.


© DAWID LUKASIK/POLSKA PRESS



Wiedział, że ma Pan krytyczny stosunek do jego sztuki? Że nie wszystko się Panu podoba?

Może nie tyle wiedział, co czuł, że ja jestem z innej estetyki niż on, że inne obrazy sprawiają mi przyjemność. W jego malarstwie przeszkadza mi np. pewna monotonia w kompozycji, brak większej wrażliwości na kolor. Z czasem moje podejście do jego sztuki ewoluowało i odnalazłem w niej wiele wartościowych rzeczy. Nigdy jednak nie byłem wobec twórczości Beksińskiego na kolanach.

Może właśnie dlatego artysta miał do Pana tak duże zaufanie? Chciał nawet przekazać Panu w testamencie wszystkie swoje dzieła.

To był dla mnie szok. Nie spodziewałem się tego. Domyślałem się, że kiedyś dojdzie między nami do rozmowy na temat zabezpieczenia jego spuścizny, ale nie, że zechce mnie uczynić spadkobiercą. Odmówiłem. Wytłumaczyłem mu, że to nie jest dobry pomysł, że powinien przekazać swoje dzieła Muzeum Historycznemu w Sanoku. Bał się, że po mnie przyjdzie jakiś nowy dyrektor, uzna to za kicz i zamknie w zapleśniałym magazynie. A może bał się również, że ktoś bez skrupułów będzie grzebał się w jego archiwum?



© Hubert Komerski/ mat. prasowe

Dawid Ogrodnik jako Tomasz Beksiński w filmie "Ostatnia rodzina"


Beksiński miał bardzo trudną relację z synem, znanym dziennikarzem muzycznym – Tomkiem Beksińskim, który 24 grudnia 1999 r. popełnił samobójstwo. Artysta miał świadomość, że popełnił wiele błędów wychowawczych, ale bardzo syna kochał.

Tak, mimo wszystko była to bardzo kochająca się rodzina. Magdalena Grzebałkowska w książce „Beksińscy. Portret podwójny” cytuje malarza, pisząc, że ten nigdy nie uderzył swojego syna i nigdy go nie przytulił. Co prawda są to autentyczne słowa, ale niestety sugerują jakieś oziębłe stosunki miedzy ojcem a synem. Nic bardziej mylnego! Chociaż w mediach to dobrze brzmi. Gdyby była przy tym jego żona, od razu by stwierdziła: „Zdzisiu, dlaczego takie bzdury wygadujesz?!”

Beksiński miał problem z okazywaniem uczuć, z dotykiem, co nie znaczy, że nie kochał swojego syna, że o niego nie dbał albo że się z nim nie bawił, kiedy ten był mały. Popełniał mnóstwo błędów wychowawczych i był tego zupełnie nieświadomy. Dopiero po śmierci syna dostrzegł swoje błędy, ale wydaje mi się, ze to nie one były przyczyną manii samobójczej Tomka.

Beksiński rozmawiał z Panem o pożegnalnym liście Tomka. Syn prosił w nim ojca, żeby ten go nie ratował. Że chce umrzeć.

List był spisany na komputerze, syn prosił w nim ojca, żeby ten go nie ratował, że taką podjął decyzję i on musi to uszanować. Ale Tomek zostawił też taśmy z nagraniami, które były rodzajem jego pamiętnika. Ojciec nie mógł tego słuchać, było to dla niego zbyt bolesne. Z drugiej strony żal mu było je zniszczyć, bo należały do syna. Spytałem czy chciałby, żeby w przyszłości odsłuchał je ktoś inny. Oczywiście, że nie! - odpowiedział. Dał się przekonać i jednak zniszczył te taśmy.

Zdzisław Beksiński znalazł ciało Tomka w jego mieszkaniu. Syn już nie żył. Wiem, że gdyby ojciec mógł go uratować, to na pewno by to zrobił.



© mat. pras./Muzeum Historyczne w Sanoku

autor: Zdzisław Beksiński

Przez wiele lat Beksiński żył z żoną pod presją, że Tomek popełni samobójstwo. Tych prób było przecież kilka. Czy to napięcie przekładało się jakoś na jego sztukę?

Raczej nie. Oczywiście wszystkie trudne doświadczenia życiowe jakoś się na twórczość przekładają, są gdzieś przez podświadomość filtrowane. Ale w sposób bezpośredni, zauważalny w jego obrazach po śmierci żony czy syna nie możemy tego odczytać. Jest taki obraz z dwoma wilkami i balonem odlatującym do nieba z napisem „Never more” – może to była jakaś dedykacja dla Tomka? Przypuszczam jednak, że dzieło powstałoby niezależnie od prób samobójczych syna. Malarstwo Beksińskiego od zawsze było mroczne, tajemnicze, czasem metafizyczne, często bardzo ekspresyjne. To raczej rozwój warsztatu malarskiego i przemiany w metodzie i środkach artystycznych wyznaczają różne okresy w jego dorobku. Na obrazach Beksińskiego nie znajdziemy odbicia jego tragicznych przeżyć.

Rozmawiała Mariola Szczyrba, dziennikarka naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: plakat z filmu "Ostatnia rodzina"
  •  Komentarze 1

Komentarze (1)

Aua (gość)

Na jakim Ursynowie???? Az sie nie chce czytac dalej...