Andrzej Kołodziejczyk, kulturysta z Radomska osiągnął życiowy sukces - zdobył w Indiach tytuł wicemistrza świata w kategorii wagowej powyżej 100 kg. - Jeszcze to do mnie nie dociera - przyznaje zawodnik. To jednocześnie największy sukces polskiej kulturystyki w ostatnich latach.
Do ścisłego finału dostało się sześciu kulturystów. Co w tym momencie czuł radomszczanin?
- Szok i niedowierzanie. Gdy zostało nas już tylko trzech i wiedziałem, że mam co najmniej brązowy medal pojawiła się radość. A gdy usłyszałem, że zostałem wicemistrzem świata, to poczułem się jak w siódmym niebie - opowiada Andrzej Kołodziejczyk. - Tyle tylko, że nie od razu dotarło do mnie, jakiej rangi to są zawody. Jeszcze w autobusie, w drodze do hotelu, nie mogłem ochłonąć. Dopiero teraz, na zimno, powoli zdaję sobie sprawę z tego, co się stało.
Radomszczanin zapracował na sukces. W ostatnich latach był czołowym polskim kulturystą, liczącym się nie tylko w kraju, ale i zagranicą. Dwukrotnie był mistrzem Polski, zwyciężył w Pucharze Polski, był wicemistrzem Europy... Jeszcze w tym roku, przed wylotem do Bombaju, wystartował w Hiszpanii w zawodach Arnold Classic (dziewiąte miejsce), potem wystąpił na zawodach w Opawie (druga lokata) i wygrał Puchar Polski...
Sam wylot do Indii nie obył się oczywiście bez przygód. Kadra Polski leciała dzień po szczęśliwym lądowaniu bez podwozia boeninga na warszawskim lotnisku im. Chopina, które z tego powodu zamknięto. - Przewieziono nas więc na lotnisko do Katowic. Tu okazało się, że wylot ma być jednak z Warszawy. Z Katowic za 10 minut samolot startuje, a my nie wiemy, czy w ogóle nim polecimy, zrobiło się nerwowo - opowiada radomszczanin. - Na szczęście z Lufthansą dogadał się prezes naszego związku Paweł Filleborn i w ostatniej chwili zdążyliśmy. Same Indie to inny świat. Przede wszystkim upał... Nie dawało się go wytrzymać.
Ale i to nasi zawodnicy wytrzymali. Najtrudniej było im jednak pogodzić się z tym, że nagle znaleźli się w centrum zainteresowań Hindusów. - Każdy chciał zrobić sobie z nami zdjęcie. Fotografowali nawet talerze z tym, co jedliśmy - wspomina kulturysta. - Tak było nawet podczas zawodów, patrzyli na nas jak na UFO. Chyba robiliśmy na nich wrażenie naszym wyglądem.
Trudno się zresztą dziwić. Radomszczanin waży 117 kg, a mięśniami mógłby obdzielić kilka osób. Ma to jednak i swoje złe strony. - O zwykłym kupnie ubrania na swój wymiar mogę zapomnieć. Koszulę muszę przymierzać kilka razy. Dżinsy kupuję za duże w pasie i potem je zwężam. A garnitur musi być szyty na miarę - opowiada.
Na co dzień też nie jest łatwo. Jeśli chodzi o jedzenie, w grę wchodzi tylko zdrowa żywność. - Kulturystyka to styl życia. Nie jem rano kanapek, ani chleba, jak inni. Na obiad też nie jem zupy i ziemniaków, a na kolację - znowu chleba. Chociaż przyznaję, że poza sezonem pozwalam sobie na butelkę piwa czy jogurt. Ale na 14 tygodni przed startem stosuję ścisłą dietę - opowiada. - Kurczak, chuda wędlina, ryż i warzywa. I tak pięć razy dziennie. Do tego dochodzą suplementy. Prowadzę z ojcem firmę budowlaną, więc jest mi łatwiej dopasować godziny na jedzenie i trening niż gdybym pracował na etacie od 8 do 16. Jak by wyglądało noszenie do pracy pojemników z jedzeniem?
Teraz, po ostatnim sukcesie, nasz zawodnik planuje rok przerwy. Będzie miał więcej czasu dla rodziny: żony i trzyletniego synka. Ale potem zamierza wrócić w wielkim stylu. Chce wystąpić w Arnold Classic i Mr. Olimpia amatorów. - Mam już medale mistrzostw Polski, Europy i świata. Tylko tamtych brakuje mi do kolekcji - mówi.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?