Pod szczytami Mount Everest, Lhotse i Nuptse ponownie zatrzęsła się ziemia. Na szczęście nie ma tam już naszych himalaistów z Grudziądza - Lecha i Wojciecha Flaczyńskich. Od trzech dni odpoczywają już w Polsce i to co obecnie dzieje się w Nepalu obserwują z innej perspektywy - z drugiej, bezpiecznej strony szklanego ekranu telewizora i monitora.
Nie zdążyli pozbierać się po pierwszym kataklizmie
- Będąc jeszcze na miejscu nie widzieliśmy po pierwszym trzęsieniu ziemi zbyt wielu zawalonych budynków. Sporo jednak było uszkodzonych. Tu i ówdzie widać było popękane ściany, oderwane narożniki, naruszoną konstrukcję. Obawiam się, że drugie trzęsienie mogło spowodować zawalenie się tych budynków - mówi Lech Flaczyński, tłumacz, podróżnik i himalaista.
- Będąc tam, zastanawialiśmy się, ile osób zostało pogrzebanych pod gruzami. Okazało się, że ludzie jeszcze nie pozbierali się z pierwszego kataklizmu, a już nawiedził ich drugi - zauważa Wojciech Flaczyński, podróżnik, himalaista i towarzysz ojca.
Jeszcze dwa tygodnie temu byli w samym centrum wydarzeń. Miesiąc temu wyruszyli na kolejną swoją rodzinną wyprawę, chcieli zdobyć Lhotse. 25 kwietnia przebywali we wspólnej bazie dla szczytów Lhotse i Mount Everest, kiedy zeszła na nią lawina i silny podmuch spowodowany oberwaniem mas lodu.
- Siedzieliśmy w namiocie, kiedy poczuliśmy, że ziemia trzęsie się i chwieje pod naszymi nogami. Usłyszeliśmy coś jakby huk, spojrzeliśmy na siebie, zrozumieliśmy że coś jest nie tak i wybiegliśmy na zewnątrz - opowiadają grudziądzanie. - Wtedy zauważyliśmy potężną, wysoką jak wieżowiec, zbliżającą się z dużą prędkością chmurę.
Widok był makabryczny. Rany ofiar przerażające
Flaczyńscy zdążyli przebiec kilkanaście metrów do najbliższej skały. Razem z nimi schroniło się tam kilka innych osób. Po chwili spadły na nich ogromne ilości śniegu.
- Początkowo nie byliśmy świadomi, że wydarzyła się jakaś tragedia. Ale jeden z naszych rodaków, który obozował nieco niżej, przybiegł do nas i zrelacjonował co się stało - mówi Lech. - Zeszliśmy w dół, żeby pomóc rannym.
Pod szczytem na miejscu zginęło kilkanaście osób. W tym uczestnicy ekipy google street view, którzy chcieli sfilmować szlak na Mount Everest.
- Widzieliśmy ich, jak się wspinali. Jednego z nich podmuch wiatru i śniegu zmiótł i rzucił o duży głaz - opisują himalaiści. - W ogóle widok zabitych i rannych był makabryczny. Wszędzie było pełno krwi. Transportowaliśmy w dół ciężko rannego człowieka, któremu odpadł kawałek czaszki. Podejrzewamy, że jego rany były zbyt poważne i raczej nie przeżył.
Grudziądzanie pod szczytem przebywali jeszcze przez kilka dni. Potem przez następnych kilka schodzili niżej do lotniska w Lukli. Po drodze oceniali zniszczenia. Ponieważ byli jednymi z ostatnich, którzy ewakuowali się z tamtego rejonu, w Lukli nie było już kolejek i nie musieli czekać na samolot do stolicy Nepalu Katmandu. Stamtąd rejsowym samolotem wrócili do Europy.
To była ich trzecia wyprawa w Himalaje zakończona niepowodzeniem. Pierwszą przerwał zamach terrorystyczny, drugą także lawina. Czy planują kolejne podróże i wspinaczki?
- Na pewno nie w tym rejonie świata - odpowiadają.
Świątek w finale turnieju w Rzymie!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?