- Przeżyliśmy koszmar. Ojciec ma usuniętą krtań. Nagle zasłabł, zaczął się dusić. Nie jestem lekarzem i nie wiem, co się stało. Widziałam jedynie, że ojciec natychmiast potrzebuje fachowej pomocy. Miał bardzo wysokie ciśnienie, dostał drgawek - opowiada córka chorego (imię i nazwisko do wiadomości redakcji).
Przerażona rodzina zadzwoniła po pomoc na pogotowie. Dyspozytor z Pabianic (tam ma centralę firma Falck, która wygrała przetarg na ratownictwo medyczne w powiecie radomszczańskim) odebrał minimum dwa telefony z prośbą o wysłanie karetki.
- Pierwszy raz dzwonił mąż, potem, po godzinie, ja. Ale pomoc nie nadchodziła... W międzyczasie dyspozytor podał numer telefonu do lekarza. Gdy tam zadzwoniłam, dowiedziałam się, że to lekarz ze szpitala w Radomsku. On też nie mógł przyjechać od razu, bo był u innego pacjenta. Ile można czekać? - pyta .
Lekarz w końcu przyjechał. Jednak nie karetką, tylko szpitalnym autem. - Nie miał ze sobą żadnego specjalistycznego sprzętu, który na pewno byłby w karetce. Gdyby to był zawał, albo wylew, to nie byłoby już kogo ratować, tylko raczej stwierdzić zgon... Na nasze szczęście, ale też na szczęście ratowników, wszystko dobrze się skończyło - mówi rodzina chorego.
Tymczasem przedstawiciele Falck Medycyna, przekonują, że wszystko przebiegało zgodnie z przepisami i obowiązującymi ich procedurami. - W tym przypadku dyspozytor nie stwierdził stanu zagrożenia życia pacjenta i zakwalifikował go do innego rodzaju świadczenia, czyli do nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej. I nie pomylił się. Takie są procedury i zdarza się, że pacjenci są niezadowoleni - wyjaśnia Ireneusz Weryk, dyrektor ds. medycznych w Falck.
- Być może tak jest. Tylko skąd my, potencjalni pacjenci, mamy o tym wiedzieć - pyta Czytelniczka. - Nie jestem lekarzem. Skąd mam wiedzieć, że zasłabnięcie i drgawki nie zagrażają życiu, że to nie zawał lub udar. Widzę, że jest źle, więc dzwonię po pogotowie i liczę na szybką pomoc - odpowiada oburzona radomszczanka.
Ireneusz Weryk z Falck tłumaczy zaś, że ratownicy wyjeżdżają do "ostrych" przypadków. - To fakt, lekarze ze szpitala nie reagują natychmiast na wezwanie, bo nie muszą. A my mamy świadomość, że gdyby wtedy coś stało się temu pacjentowi, to mielibyśmy, jako firma, problem. Dyspozytor też musiałby się wytłumaczyć - kwituje Weryk.
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?