Nie poinformował jednak o tym Zakładu Wodociągów i Kanalizacji. Gdy sprawa wyszła na jaw, oddał się do dyspozycji Anny Milczanowskiej. Pani prezydent uznała jednak, że... nic strasznego się nie stało i szef rady może zostać na stanowisku.
Nita, jako przyczynę swej decyzji podaje, jak przytacza magistrat w komunikacie prasowym, "fakt, nie związany z pracą na rzecz spółki, a z naruszeniem zasad obowiązujących wszystkich mieszkańców. Sprawa dotyczyła niezamierzonego, wynikającego z zaniedbania, niedopełnienia formalności związanych z terminowym zgłoszeniem w ZWiK wykonanego legalnie przyłącza i zawarcia umowy na dostawę wody".
- Mam nieco pretensji do wykonawcy przyłącza, że nie załatwił sprawy do końca. Dla mnie to jednak drobny incydent, należność uregulowałem, gdy tylko dowiedziałem się o sytuacji - mówi Nita, jeden z członków prezydenckiego FSG.
Szef rady zapłacił natychmiast 700 złotych. Ocaliło go też to, że Milczanowska wzięła pod uwagę jego "dotychczasową nienaganną i rzetelną pracę na rzecz spółki".
O komentarz poprosiliśmy Krzysztofa Zygmę, kandydata na prezydenta z opozycyjnego RdR. - Prezydent ma dbać o majątek miasta i przestrzeganie prawa. Nie przyjęcie dymisji oznacza tolerowanie kradzieży - mówi Zygma. - Jest to kolejny przykład nieuczciwości, niekompetencji i kolesiostwa w szeregach stowarzyszenia FSG. Mówiąc krótko: wstyd. Po prostu wstyd.
Żłobki tylko dla szczepionych