Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Z „Kinemą” w tle”. Tadeusz Wiącek dyskutuje z książką Tomasza Nowaka. Tomasz Nowak odpowiada

Jacek Drożdż
Jacek Drożdż
Dyskusja o książce „Z „Kinemą” w tle”. Pisze Tadeusz Wiącek, Tomasz Nowak odpowiada

Tadeusz Wiącek, radomszczanin z pochodzenia, obecnie mieszka w Kielcach. Dziennikarz (m.in. miesięcznik „Przemiany”, dziennik „Gazeta Kielecka”, miesięcznik kulturalno-artystyczny „Ikar”) i pisarz. Oto obszerne fragmenty jego refleksji po lekturze książki Tomasza Nowaka „Z „Kinemą” w tle”:

Z najstarszym polskim kinem, tym w Radomsku, łączy mnie szczególna nić sympatii. W latach 1947-1957, jako mieszkaniec tego miasta, uczeń Szkoły Podstawowej nr 5 oraz Liceum Ogólnokształcącego na Bugaju, byłem częstym gościem owej placówki kultury. Zawdzięczam jej bardzo wiele i be dużej przesady mogę stwierdzić, że „wychowałem się” w radomszczańskim kinie (…).

UZUPEŁNIENIA
Książka Tomasza Andrzeja Nowaka „Z „Kinemą” w tle” nosi znamiona pracy naukowej. Niektóre wiadomości w pracy T.A. Nowaka wymagają uzupełnień. Do dzisiaj wydaje mi się, że w pewnym okresie kino w Radomsku nosiło nazwę „Polonia”. W książce o „Kinemie” autor potwierdza to wycinkiem z gazety „Głos Robotniczy”, która w grudniu 1949 roku przez kilkanaście dni informowała o repertuarze radomszczańskiego kina „Polonia”. Ale ten sam autor uważa, że w gazecie popełniono pomyłkę „bardzo prawdopodobną”, bo w tym samym czasie kino „Polonia” istniało w Łodzi. Tak więc – zdaniem T.A. Nowaka – w redakcji „Głosu Robotniczego” przez kilkanaście dni Radomsko mieszało się z Łodzią (…).

Na str. 43 podane są nazwiska operatorów kinowych, którzy „po wojnie pracowali na tym stanowisku”. Do tej listy chciałbym dodać Marka Ciupę, który był kinooperatorem w radomszczańskim kinie na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.

Na str. 60 można przeczytać, że kino objazdowe „przede wszystkim obsługiwało wsie i miasteczka, choć zaglądało też do Radomska (np. w kwietniu 1948 r. w gimnazjum handlowym)”. Warto więc dodać, że w końcu lat czterdziestych kino objazdowe było dość częstym gościem w radomszczańskich szkołach podstawowych. W mojej Szkole Podstawowej nr 5 kilka razy w roku oglądaliśmy dzięki temu zestawy filmów krótkometrażowych.

Na str. 64 czytamy, że po drugiej wojnie światowej w radomszczańskim kinie „w przeciwieństwie do czasów przedwojennych bilety były względnie tanie”. Po prostu były bardzo tanie – w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych bilet normalny kosztował 3,60 zł, a ulgowy (m.in. dla uczniów) 1,80 zł. Kilogram cukru kosztował wtedy 2 zł, a więc dzisiaj bilet do kina powinien kosztować około 6 zł.

W rozdziale „Kultura w kinie. „Kinema” w kulturze” (str. 91) autor informuje o imprezach kulturalnych odbywających się w radomszczańskim kinie. „Po wojnie widzimy odradzanie się działalności do 1948 r., potem stopniowy spadek i zanik we wczesnych latach 50. Wtedy w budynku dominowało już tylko kino”. Nieprawda, w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych o zaniku imprez kulturalnych w kinie nie mogło być mowy. W tym okresie byłem w kinie m.in. na koncercie Orkiestry Polskiego Radia w Łodzi pod dyrekcją Henryka Debicha, na koncercie orkiestry liliputów, czy na spektaklu amatorskiego zespołu teatralnego wystawiającego komedię Fredry. A przecież byłem tylko uczniem

Zawody sportowe były obecne w radomszczańskim kinie przez wiele lat i wcale nie skończyły się w roku 1950. Na str. 90 czytamy: „z 1950 r. pochodzi kolejna wzmianka o meczu bokserskim. Antoni Zakrzewski przypuszczał, że mogły rozgrywać się tu jeszcze w ciągu kilku następnych lat”. Przypuszczenie trafne. Bodaj w 1953 roku oglądałem w kinie turniej bokserki, w którym uczestniczyli pięściarze z województwa łódzkiego. W pierwszej połowie roku 1954 wielkim wydarzeniem był rozgrywany w kinie derbowy mecz bokserski między miejscowymi klubami „Stalą” i „Spartą”. Kino było wypełnione po brzegi, a wokół kina stał tłum kibiców, dla których zabrakło miejsca w środku.

Arch. NM

BŁĘDY i SPROSTOWANIA
Czytają tę książkę skupiłem się rzecz jasna, na wspomnianym okresie lat 1947-1957. (…) To jednak wystarczyło, by natknąć się na stanowczo za dużą liczbę błędów merytorycznych (pomijam wiele korektorskich).

Na str. 54 można przeczytać: „Tadeusz Wiącek wspomina, że pamięta też występ Filharmonii Łódzkiej z Teresą Żylis-Garą”. Nigdy czegoś takiego nie wspominałem. W książce „Życie w kinie” napisałem wyraźnie, że późniejsza światowej sławy śpiewaczka operowa wystąpiła w radomszczańskim kinie na koncercie z udziałem łódzkiej Orkiestry Polskiego Radia pod dyrekcją Henryka Debicha. Było to około roku 1955, a koncert był przeznaczony dla młodzieży szkolnej (w ramach Artosu).

Prawie jedną trzecią autor książki przeznaczył na przedstawienie repertuaru filmowego „Kinemy” od roku 1910 do 2010 (str. 148-209). Ten spis jest, ma się rozumieć, pełen luk i braków, ale i tak budzi mój podziw dla autora, który wykonał benedyktyńską pracę. Przeglądając tak bardzo obszerny rozdział, skoncentrowałem się naturalnie na latach 1947-1957. Z niewielką przesadą muszę stwierdzić, że doznałem szoku. Tylko na jednej stronie 173 znalazłem następujące błędy:
1. nie istniał amerykański film „Dragon Wyck” – był „Dragonwyck”,
2. nie było filmu „Aliszer Nawoli” – był „Aliszer Nawoj”,
3. zamiast „czeski” „Nikt nic nie wie” powinno być „czechosłowacki” „Nikt nic nie wie”,
4. zamiast „Skarb tarzana” winno być „Skarb Tarzana”,
5. zamiast „Kulisy ringów” powinno być „Kulisy ringu”,
6. nie było radzieckiego filmu „Dżulbaza” by „Dżulbars”,
7. światowa klasyka „Burza nad Azją” Pudowkina to film radziecki a nie… mongolski(?!)
8. nie było filmu „Szkarłatny kwiatuszek” lecz „Szkarłatny kwiat”.
Zniechęciłem się więc do studiowania pozostałych 60 stron (…).

ODKRYCIE?
Na str. 71 T.A. Nowak napisał: „Nie ma więc racji Tadeusz Wiącek piszący, że po 1949 r. przez 6 lat (ze względu na nurt socrealizmu w kulturze) w Polsce nie wyświetlano ani jednego filmu amerykańskiego”. W swojej wspomnieniowej książce „Życie w kinie” zastosowałem oczywiście skrót myślowy, bo przecież rzecz jasna widziałem i pamiętałem, że w ciągu siedmiu lat (1950-1956) zakupiono na polskie ekrany 3 (słownie trzy) amerykańskie filmy. Gdybym pisał pracę o charakterze naukowym , to wszystkie trzy bym wymienił i opisał. (…)

Arch. NM

Tomasz Nowak pisze: „w latach 40 XX w. dominowało kino radzieckie (w polskich kinach – przyp. Mój). Fakt ten przełożył się na przekonanie, że tak samo było też później. Nie było, choć co prawda filmy radzieckie zawsze były w czołówce, ale na podobnym poziomie utrzymywały się produkcje amerykańskie. (…) Lata 40 to faktycznie apogeum tej dominacji, później udział procentowy spadał. Od niespełna 24 proc. do 19,5, 15 i 13 proc. w ciągu następnych 3 dziesięcioleci. W tym samym okresie wzrastała rola filmów amerykańskich, od 11 proc w latach 50., 16 proc., 22 proc., 29 proc. w okresie 6-8 dekady XX w. W latach 90 stanowiły już 80 proc. filmów, a w ostatnim dziesięcioleciu działalności kina wynosiły 76 proc. Lepiej zobrazują to konkretne liczby. Filmów radzieckich w szczytowym okresie wyświetlano tu między 100 a 140 rocznie. Znacznie większy rozstrzał był w przypadku amerykańskich. Te zamykają się w przedziale 180-300 w ciągu roku.”

Każdy starszy kinoman wie, że w latach dziewięćdziesiątych około 80 proc. repertuaru polskich kin stanowiły filmy amerykańskie. (…) Według powszechnie znanych źródeł i pamięci zbiorowej w okresie Polski Ludowej władze dbały o to, by w polskich kinach było więcej filmów z „krajów demokracji ludowej” aniżeli z „krajów kapitalistycznych”. T.A. Nowak słusznie zauważył, że w drugiej połowie lat czterdziestych w naszych kinach „dominowało kino radzieckie”. Dokładnie było tak: w latach 1945-1949 wprowadzono u nas na ekrany 117 filmów radzieckich, ale też 58 filmów amerykańskich. Natomiast w latach 1950-1956 (co do których podobno „nie mam racji”) proporcje te wyglądały następująco: 197 filmów radzieckich i 3 filmy amerykańskie. (…)

Przełom nastąpił dopiero po Październiku 1956 roku i wyglądał następująco: w latach 1957 – 1960 wprowadzono na ekrany 122 filmy radzieckie i 52 amerykańskie. A więc dalej trudno mówić o „podobnym poziomie”, Lata pięćdziesiąte to stosunek 319 filmów radzieckich do 55 filmów amerykańskich. (…)

Przytoczone tu dane zaczerpnąłem z informacji przekazywanych przez Przedsiębiorstwo Państwowe „Film Polski”, które w PRL jako jedyne zajmowało się importem filmów zagranicznych do polskich kin.

W ciągu dwudziestu lat ukazało się w księgarniach kilkanaście moich książek (plus kilka, których byłem współautorem). Trafiły one do kilkudziesięciu tysięcy czytelników i nikt z nich nie zarzucił mi choćby jednego błędu, nie stwierdził, że „nie mam racji”. Nie spotkało mnie to podczas kilkudziesięciu spotkań autorskich. Gdy moje trzy książki o sztuce filmowej znalazły się w Niemieckim Instytucie Filmowym w Berlinie, też nie odezwał się z tamtej strony ani jeden głos krytyczny.

Tak się stało pewnie dlatego, że nigdy nie stosowałem „podejścia naukowego” wzorem T.A. Nowaka, które w swoje książce o „Kinemie” jest na bakier z naukową sumiennością, rzetelnością i prawdą.

Arch. NM

Odpowiada Tomasz Nowak, autor książki „Z „Kinemą” w tle”:

Tadeusz Wiącek napisał w swojej książce, że w latach 50. XX w. w Polsce nie wyświetlono żadnego filmu amerykańskiego. Gdy na takie filmy trafiłem w naszym kinie, napisałem, że się mylił. Nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak urażę tym dumę owego „znawcy kina”. Ostatni raz rozmawialiśmy telefonicznie w grudniu ubiegłego roku właśnie na ten temat.

Sprawa męczyła go przez ten czas, więc w końcu postanowił mnie zdyskredytować jako historyka ironizując na temat walorów naukowych książki. Z braku miejsca odniosę się skrótowo. Błędy w tytułach filmów – takie wersje podawały gazety, jedyne źródło wiedzy o repertuarze. Sprawdzenie każdego tytułu wymagałoby gigantycznie pracy. Prawdziwe zamieszanie jest przy filmach międzywojennych, gdzie tytuły nadawano bardzo dowolnie, skutkiem czego czasami nie miały nic wspólnego z oryginałem. Tym niech się zajmują historycy kina, dla mnie istotne było pokazanie ilościowego bogactwa repertuaru. W gazetach codziennych, a takim był „Głos Robotniczy”, wydawany w licznych mutacjach regionalnych, do takich pomyłek dochodzi. Mogło się tak zdarzyć w odniesieniu do tytułu filmu czy popularnej nazwy kina („Polonia”). Tylko pan Wiącek kojarzy taką nazwę, nikt inny, a pytałem wielu. Ironicznie pyta, czy nikt by tego nie zauważył przez kilkanaście dni.
Z kolei ja pytam, czy nadawano by jedynemu kinu w mieście nazwę na kilkanaście dni? W rozmowie telefonicznej sprzed roku przyznał, że być może tu pamięć go zawiodła, teraz znowu zmienił zdanie. Mecze bokserskie – nie napisałem, że mecze skończyły się w 1950 r., ale że z tego roku pochodzi ostatnia wzmianka pisana. To samo w odniesieniu do działalności kulturalnej, następował powolny zanik tej sfery, kino wtedy dominowało.

Kilka razy pisząc książkę rozmawiałem telefonicznie z T. Wiąckiem. Uzyskiwane odpowiedzi notowałem, to była podstawa do umieszczenia informacji w książce. Jeśli dostałem od niego informację, że T. Żylis-Gara wystąpiła z Filharmonią Łódzką, to tak napisałem. Dzisiaj wiedząc, że nie jest on pewny swojej wiedzy, bardziej te wiadomości bym weryfikował lub nawet je odrzucał. Kuriozalne jest dzisiaj tłumaczenie, że w książce posłużył się skrótem myślowym pisząc, że nie wyświetlono żadnego (!) amerykańskiego filmu. Żaden - czyli zero, wg T. Wiącka to trzy. Dzisiaj przekonuje, że pisząc swoją książkę znał 3 tytuły! Gdzie tu logika, gdzie wiarygodność? Panie Tadeuszu, czytelników i rozmówców nie wolno świadomie wprowadzać w błąd, nawet w książce wspomnieniowej (opinię na jej temat przemilczę).

Każdy autor, zwłaszcza książki naukowej, musi się liczyć z krytycznym odbiorem, wskazywaniem błędów i niedociągnięć. Dobrze jeśli motywem krytycznej recenzji jest poszerzenie wiedzy. W przypadku T. Wiącka chodzi o urażoną dumę, bo ktoś odważył się napisać, że popełnił błąd. Naprawdę trudno uwierzyć, że autor kilkunastu książek, którego czytało kilkadziesiąt tysięcy osób (skąd te dane?) nigdy nie spotkał się z krytyką. To jest kuriozalne. Krytykują Kinga, Tokarczuk, naukowców z kraju i zagranicy, tylko Wiącka nikt nigdy się nie odważył. To, że pana książki są w Niemieckim Instytucie Filmowym w Berlinie (zapewne sam je pan wysłał), nie oznacza, że nikt nie znalazł w nich błędów. Być może w ogóle nikt ich tam nie przeczytał, a już na pewno nie zrecenzował. Megalomania jest zgubna.

Trafiłem w książce Wiącka na coś, co mi się nie zgadzało z moimi ustaleniami i to napisałem. Tylko tyle i aż tyle, jak się okazuje. Teraz to samo próbuje zrobić T. Wiącek w mojej książce. Udało się to w przypadku jakiś zupełnie marginalnych dla tematu informacjach. Po roku pewne rzeczy napisałbym inaczej, coś bym uzupełnił, bo poszerzyłem swoją wiedzę. Taki los autora, gdy podejmuje nowatorski temat, a takim jest radomszczańskie kino. Krytykę akceptuję. Źle jednak wygląda, gdy motywem recenzji jest urażona duma. Ale to już nie mój problem.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na radomsko.naszemiasto.pl Nasze Miasto