Niecodzienna pamiątka trafiła do naszej redakcji - fotografia z roku mniej więcej 1935, przedstawiająca kadrę kierowniczą ówczesnych zakładów "Thonet" w Radomsku. - Miałem wtedy pięć albo sześć lat - opowiada o ludziach z fotografii właściciel zdjęcia, radomszczanin Jan Urbański. - Mój ojciec, Marian Urbański, pracę w "Thonecie" rozpoczął w 1930 roku. W fabryce był zatrudniony przez 40 lat, do samej emerytury. Jak pamiętam, chyba nie zdążył już przejść do nowej siedziby, przy ulicy 11 Listopada - wspomina pan Jan. - W fabryce pracował jako urzędnik, najpierw buchalter, potem kasjer. Kasjerem był także w czasie wojny oraz po wojnie, z trzymiesięczną przerwą, gdy był aresztowany przez UB... Powiem tylko, że zgłosił się tam, jako świadek.
W latach 30. ubiegłego wieku rodzina Urbańskich zajmowała mieszkanie w domu fabrycznym przy św. Rozalii 1.
- Mieszkali w nim pracownicy umysłowi i majstrowie. Znaliśmy się wszyscy, miałem wielu znajomych... Ojciec do pracy nie miał daleko, zakład był przecież po drugiej stronie ulicy - opowiada radomszczanin. - W tym domu mieszkaliśmy do wyzwolenia. Potem przenieśliśmy się niedaleko, do willi, którą zajmował przed wojną kierownik zakładu, pan Mika, z prawej strony na zdjęciu. Potem było tam przedszkole, a my zajmowaliśmy poddasze...
Jan Urbański pamięta wielu ludzi ze zdjęcia. Po prawej stronie dyrektora zakładu widnieje fotografia pana Krótkiego.
- To był przez jakiś czas nasz sąsiad. Potem został dyrektorem w zakładach "Mazovii" przy ul. Krasickiego. W czasie wojny wyjechał z rodziną, ale po wojnie odwiedzał Radomsko. Jego syn chodził do "Fabianiego", a w 1939 roku udało mu się uciec do Anglii... Niedawno dowiedziałem się, że został jakimś profesorem w Sydney - wspomina nasz rozmówca.
Przytacza również anegdoty o swoim ojcu. W czasie wojny Marian Urbański, jako kasjer, chodził do banku po pieniądze razem z obstawą, uzbrojonym żandarmem. Wyglądało to tak, jakby był aresztowany. - Nieraz się zdarzało, że gdy widział to ktoś z sąsiadów, to przychodzili do matki i mówili: proszę pani, męża aresztowali. Mama zawsze wtedy pytała, jak to wyglądało. Gdy się dowiadywała, to oddychała z ulgą: A, to w porządku - opowiada pan Jan. - Zdarzyło się też, że Niemcy nocą otoczyli całą dzielnicę św. Rozalii. Chodzili po mieszkaniach w wyciągali ludzi z łóżek. Do nas też wszedł żandarm, ale rozejrzał się po domu i powiedział tylko: spać, spać... I poszedł. Mama nie ukrywała zaskoczenia, ale okazało się, że to był ten sam Niemiec, który zwykle towarzyszył ojcu w drodze do banku. Poznał go i tym razem...
Najbardziej jednak utkwiły w pamięci panu Janowi inne zdarzenia, chodzi o dwa pożary, które dotknęły fabrykę "Thoneta". - Pierwszy pożar wybuchł gdzieś w budynkach mniej więcej na wprost dworca. Drugi rozpoczął się w budynkach od strony ulicy Kolejowej, zajmowanych częściowo przez maszyny, a częściowo przez biura. Ojciec miał wtedy dyżur w tzw. trójkach, które patrolowały zakład - wspomina radomszczanin. - Paliło się przez całą noc, do rana. Ojciec zdążył wynieść pieniądze z biura... Pamiętam, że walizkę z pieniędzmi i dokumentami przyniósł do mieszkania i cały czas pilnował jej z siekierą. - Na wypadek, gdyby pojawił się jakiś łobuz - tak nam tłumaczył.
Pod prezentowanym zdjęciem widnieje podpis, iż dyrektorem "Thoneta" w tamtym czasie był Kornefer. Niestety, jak prostuje pan Jan, to musi być pomyłka. Może ktoś z naszych Czytelników potrafi odpowiedzieć, kto w połowie lat 30. XX wieku kierował fabryką? Informacji takich nie ma ani Muzeum Regionalne, ani obecne szefostwo Famegu.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?